czwartek, 20 listopada 2014

"Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 1" recenzja stopklatka.pl: niezaspokojony apetyt


Po całym roku oczekiwania, na ekrany kin powróciła Katniss Everdeen (Jennifer Lawrence), wyposażona w nowy łuk, strzały i chęć wyrównania rachunków z prezydentem Snowem. Filmowi "Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 1" nie udaje się zaspokoić rozbudzonych apetytów widowni – ale być może nie to było jego celem.

W trzeciej odsłonie "Igrzysk śmierci" schodzimy wraz z Katniss Everdeen pod ziemię, gdzie mieści się legendarny trzynasty dystrykt, który szykuje się do obalenia Kapitolu i przewodzącego mu tyrana – prezydenta Snowa. Katniss Ma stać się symbolem rewolucji – Kosogłosem, który zagrzeje tłumy do walki.


Co oznacza bycie owym Kosogłosem? Noszenie nowoczesnych, pięknych kostiumów i nagrywanie propagandowych agitek skierowanych do mas. Rewolucja bowiem posługuje się takimi samymi środkami, jak jej przeciwnik. W czym zatem tkwi różnica? W słuszności sprawy? Czy sprawa nadal jest słuszna, gdy w jej imię trzeba skazać na śmierć tłumy niewinnych osób? – To pytania, które pojawiają się gdzieś na marginesie, jednak niestety nie wybrzmiewają w pełni. Cały film skupia się na tworzeniu wywrotowych propagandówek, na które Kapitol odpowiada ustami więzionego Peety Mellarka, nawołującego do zaprzestania powstańczych walk. To właśnie na przestrzeni owych agitek dzieje się najwięcej, to one pchają akcję do przodu i to one niosą za sobą największy ładunek emocjonalny. "Igrzyska śmierci" świetnie odsłaniają mechanizmy działania propagandy – tej z jednej i z drugiej strony. Ale dla Katniss owa walka o umysły mas jest też (a w zasadzie zwłaszcza) osobistą, samotną walką o tych, których kocha.


Samotność Katniss jest mocno w filmie Francisa Lawrence'a wyeksponowana. Niestety kosztem drugoplanowych postaci, które w swoich niewielkich rolach sprawiają wrażenie nieco zbędnych dodatków. Najlepiej broni się tu prezydent Snow, którego z główną bohaterką łączy – wyraźniej niż dotychczas – pewna nić porozumienia; porozumienia dwóch osamotnionych na szczycie przywódców. Warto też przyjrzeć się jednej z ostatnich ról Philipa Seymoura Hoffmana, stanowiącego pomost pomiędzy targaną emocjami Katniss, a zdeterminowanymi rebeliantami, dla których rewolucja jest jedynym celem.
 
Szkoda, że "Kosogłos" został podzielony na dwie części, bo niestety pierwsza – jak często w takich wypadkach bywa – zdaje się pełnić rolę przydługiego wstępu. Twórcom nie udało się z tej sytuacji wybrnąć i pomimo niezłych momentów – sceny ataku na tamę Kapitolu, ujęć zgliszcz dwunastego dystryktu czy zapadającej w pamięć piosenki śpiewanej przez Katniss – część pierwsza "Kosogłosa" raczej studzi zapał rozbudzony przez poprzednie filmy z serii. Jednocześnie tkwiąc z główną bohaterką pod ziemią, bardziej niż wcześniej odczuwamy dwuznaczność sytuacji, emocjonalne zagubienie i bezradność jednostek wobec biegu wydarzeń. Każda wojna – nawet ta konieczna – jest niewyobrażalnym okrucieństwem. Twórcy filmu nie zapominają o tym dość banalnym haśle, nie szukając bohaterów ani pozytywnych emocji tam, gdzie ich być nie powinno. Przesłanie to jest obecnie niestety bardziej aktualne, niż byśmy tego chcieli. "Igrzyska śmierci" nadal pozostają wyjątkową, inteligentną serią dla młodzieży, stawiającą trudne pytania i niosącą ważne wzorce. Oby finał sprostał oczekiwaniom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...