Przychodząc na rozmowę panowie byli bardzo rozbawieni, tym bardziej, że zamiast dwóch pojawiła się ich czwórka – do pokoju weszli również Josh Hutcherson i Jennifer Lawrence. Jeszcze przez chwilę śmiali się i ściskali, jakby było to spotkanie po latach, a po chwili, gdy asystenci wyprowadzili Hutchersona i Lawrence (ta odchodząc krzyczała na cały korytarz "Czemu nas rozdzielacie?) zaczęliśmy rozmowę, którą chyba trudna nazwać profesjonalnym wywiadem:
KAMIL ŚMIAŁKOWSKI: Ona tak cały czas? Słyszałem, że Jennifer Lawrence to aktorka, która na planie cały czas się wygłupia, ale po uruchomieniu kamery momentalnie wciela się w postać.
WOODY HARRELSON: Dokładnie tak. Szaleje, śmieje się, rozrabia a gdy tylko rozlegnie się "akcja!" jest maksymalnie skupiona.
LIAM HEMSWORTH: To sekunda. Chichra się, czy wręcz wymiotuje ze śmiechu, a potem pstryk i jest w roli.
Czy sława i zamieszanie wokół "Igrzysk śmierci" trochę was nie przytłacza?
WH: Przytłacza? Czekaj, czy ty może jesteś paparazzi?
Nie, jakoś nie. A co sądzicie o niebezpieczeństwach sławy? Jako aktorzy? Czy to groźne dla młodych aktorów?
WH: Ale pytasz aktora, czy młodego aktora? Bo nie wiemy, który ma odpowiadać.
No dobrze, co o tym myśli aktor?
WH: Czyli ja. Ale wiesz, kiedyś byłem też młodym aktorem. Dawno temu. Czy to niebezpieczne? Zależy jak się tych aktorów wykorzystuje. Jeśli każe im się publicznie zdejmować koszulę, by fanki piszczały...
LH: O, tak. Czasem czuję się wykorzystywany.
To ja nie będę prosił o koszulkę.
LH: Dzięki. Doceniam to.
WH: Rozumiem, że jego nie pytasz, bo dopiero co dorósł. Moja młodość to Michael Jackson, "Gwiezdne wojny"...
LH: Buty Nike...
WH: Faktycznie, buty Nike. Widzę, że czytałeś trochę o historii.
LH: Oglądałem stare filmy, więc wiem co się działo w zamierzchłych czasach.
WH: Dzięki. Ja mam wciąż braki w tych najnowszych. Jak to się nazywało?
LH: "Niezniszczalni 2".
WH: Dokładnie tak. "Niezniszczalni 2". Masz jeszcze jakieś pytania? Pokaż mi ten notes (tu Woody zabrał mi moje notatki). O cholera, jakie malutkie literki. Nic nie rozumiem.
Może dlatego, że to po polsku...
LH: O, ja znam polski. "Ti jezdasz ładna". To znaczy "kocham cię", prawda?
Nie do końca, raczej "jesteś ładna".
LH: A widzisz. Źle mi powiedzieli...
Jak zareagowaliście na nowego reżysera?
WH: A to coś się zmieniło?
LH: No tak. Wcześniej był Garry.
WH: W ogóle nie zauważyłem. Wygląda zupełnie jak ten wcześniej.
LH: Francis? No co ty!
WH: Dobra. Bardzo lubiłem Garry'ego i byłem pewny, że pociągniemy to razem. Ale kiedy przyszedł Lawrence świetnie wpasował się w klimat, w opowieść i nie mogę narzekać.
LH: Taka zmiana to bardzo delikatna kwestia. Z Garrym świetnie nam się pracowało, ale Francis starał się byśmy nie zauważyli zmiany. Wpasował się w grupę i jedziemy dalej. To mądry, świetny reżyser. Pełen pasji.
Liam, czy łatwo grać postać, która tak naprawdę trzyma się z boku prawdziwej akcji?
LH: Nie ma mnie w tych filmach za wiele. Ale jakoś wytrzymuję, bo wiem, że odbiję sobie w kolejnych częściach tej opowieści.
Woody, czy ten film spowodował, że znowu nastolatki zaczepiają cię na ulicy?
WH: Tak. I to fajne, bo przecież większość z nich nie ma pojęcia o moich najlepszych filmach - "Urodzonych mordercach", "Skandaliście Larrym Flincie". To miłe, zupełnie nowa grupa odbiorców. Dzieci.
Przyszliście na ten wywiad razem. Czy na planie też wspólnie spędzacie czas? Czy doradzasz młodszych aktorom, jako znacznie bardziej doświadczony w tej branży?
WH: Jasne, jestem chodzącym przykładem. Czego nie robić w życiu. Jak tracić pieniądze. Patrzcie na to jak się zachowuję i róbcie dokładnie odwrotnie. Chyba, że chcecie zagrać w mnóstwie filmów, których nikt nie chce oglądać.
LH: Nie przesadzaj. Woody to jeden z moich ulubionych aktorów i to od wielu lat. Praca z nim to wielka inspiracja.
WH: Dzięki, młody. Bardzo się wzruszyłem. I prawie uwierzyłem. Aż mi się dłonie spociły... Masz jeszcze jakieś mądre pytanie?
Blockbustery w ostatnich latach to coraz częściej cykle. Wielkie kino zaczyna przypominać seriale telewizyjne. Czy tak właśnie będzie wyglądać przyszłość kina?
WH: Z pewnością tego chcą hollywoodzkie studia. Pytanie, czy wystarczy im tematów, franczyz? Na pewno wciąż szukają – jak ostatnio z "Grą Endera". Wertują książki, komiksy. Ale właściwie trudno powiedzieć, żebym był gościem, który uważnie śledzi co się dzieje w Hollywood, który jest jego częścią.
LH: No nie wiem. Hollywood, chyba myśli, że jesteś jego częścią.
WH: Serio?
LH: Każdy z nas jest. Już nie przesadzaj.
A co Hollywood oznacza dla Ciebie, przybysza z Australii?
LH: To po prostu centrum tego biznesu. Przyjeżdżasz tu by pracować z najlepszymi, w najlepszych produkcjach. Tu masz dostęp do istoty kina.
WH: A nie w Sydney?
LH: Nie. Tu jest środek. I tu się wszystko zaczyna. Stąd możesz pójść gdziekolwiek, ale najpierw musisz tu trafić.
WH: Tak. Stamtąd latam na zdjęcia. Daję radę.
A wracając na chwilę do przeszłości, do "Urodzonych morderców"...
WH: Kurczę, czuję się tu jak jakiś dinozaur. "Wracając do filmów z poprzedniego stulecia..."
Ale przyznaj, wracasz jeszcze czasem do nich? Oglądasz swoje stare filmy?
WH: Rzadko. Zwykle oglądam swoje filmy w okolicy premiery raz, góra dwa razy. I już nigdy potem. Ale jest wyjątek - "Kręglogłowi". Kiedy pierwszy raz ich zobaczyłem w ogóle mi się nie podobało. Jakieś to nie było śmieszne. I starałem się o nich zapomnieć. Ale rok czy dwa temu moja córka, która teraz ma siedem lat, zaczęła to oglądać. Siedziałem obok, więc też popatrzyłem i okazało się, że to cholernie dobry film. Więc czasem jednak warto wrócić do swoich starych filmów. A czy ty wracasz do swoich starych filmów Liam? Tych z lat dziewięćdziesiątych?
LH: Jakoś niespecjalnie.
WH: Spróbuj czasem.
źródło
Haha! Uwielbiam ich :D - anett
OdpowiedzUsuń